 |
www.rpgexodus.fora.pl Forum wymiany myśli twórców gry RPG Exodus.
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Leon
Dołączył: 23 Paź 2012
Posty: 186
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 17 razy Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Czw 18:44, 26 Lut 2015 Temat postu: Dzieci Thota |
|
|
Z dziennika sierżanta Jacka Whitmana
Dzień Trzeci
W końcu znalazłem kartkę papieru i coś do pisania. Przenieśli nas do nowej celi, widać nie uznali za stosowne, żeby posprzątać po starych lokatorach. Z załogi zostali; szeregowy Amelia Blossom, Peter Schwartz nasz sanitariusz, starszy szeregowy Uwe Gunn oraz ja, sierżant Jack Whitman piszący te słowa. W trakcie walki na rzece zginęli; nawigator Oli Sigurdsson, mój serdeczny przyjaciel Robert Katz i porucznik Emma Jeffers, dowódca wyprawy. Nie wiem co się stało z szeregowymi Randallem Mossem i Davidem Solem, zostali wzięci do niewoli razem z nami, jednak nikt ich nie widział od trzech dni. Zapisuje te wszystkie nazwiska, ponieważ obawiam się, że tych kilka świstków papieru jakie znalazłem może zostać jedyną pamiątką po naszej załodze.
Dzień Czwarty
Zabrali Petera, staraliśmy się go bronić, jednak zostaliśmy dotkliwie pobici. Amelia ma złamana rękę, Uwe stracił kilka zębów, mi wyłupano oko. Wzorowy pokaz siły. Nasi oprawcy mają nie więcej niż szesnaście lat, jednak cechuje ich zaskakująca tężyzna fizyczna i odporność na ból. Wyglądają jakby byli pod wpływem silnych środków odurzających. W czasie walki jednemu z nich złamałem nogę. Kość przebiła skórę. Na twarzy wyrostka nie pojawił się nawet najmniejszy grymas. Dalej okładał mnie zapamiętale przy pomocy drewnianej pałki. Kiedy osunęłam się na ziemie, jego koledzy postanowili mnie ukarać. Teraz nie mam oka. Przypomina mi się zasadzka na rzece, na jednym z jej brzegów ujrzeliśmy grupę dzieciaków, czterech umorusanych gówniarzy ubranych w spódniczki z trawy. Widok może byłby zabawny, gdyby nie fakt że byliśmy głęboko w dorzeczu Ranu. Setki kilometrów od ludzkich siedzib. Emma rozkazała przybić do brzegu. Myśleliśmy, że dzieciaki potrzebują pomocy. Ledwo zeszliśmy na ląd i rozpętało się piekło. Z zarośli natarła na nas banda bachorów, uzbrojeni w noże i drewniane dzidy nie budzili szczególnej grozy. Nikt z nas nie myślał poważnie o strzelaniu do gówniarzy. Nim wyzbyliśmy się pierwszego wrażenia, trzech członków naszej załogi nie żyło, a Randall był poważnie ranny. Przeciwnicy zdążyli się zbliżyć na odległość skutecznego sztychu nożem i całą przewagę technologiczną trafił szlak. Wydaje mi się, że w trakcie walki zabiłem jednego z nich. Ciąłem go po gardle i purpurowy strumień krwi strzelił w powietrze. Miał nie więcej niż piętnaście lat, widok ten będzie mnie prześladował do końca życia. Potem na głowę spadła mi drewniana pałka. Uderzenie pozbawiło mnie przytomności. Ocknęłam się w niewielkiej drewniej klatce, do połowy zanurzonej w wodzie. Nie spałem przez trzy dni. Potem przenieśli mnie do nowej celi.
Dzień Szósty
Przyszli po Uwe, nie próbowaliśmy go bronić. Uwe też nie stawiał oporu, wydawał się pogodzony z losem. Rozmawiałem z nim wczoraj wieczorem. Mówił mi, że żałuje iż nie zginął w trakcie pierwszego starcia. Wtedy nie musiałby oglądać tego całego gówna. Mówił, że jest tym zmęczony, że to mu się w pale nie mieści, że nie rozumie co jest nie tak z tym miejscem. Amelia jest w naprawdę opłakanym stanie, wczoraj w nocy kilku dzikusów weszło do naszej celi, pobili ją i zgwałcili. Zanim to zrobili spuścili porządne manto mi i Gunnowi, żebyśmy nie zapomnieli kto tu rządzi. Żaden z nich nie odezwał się nawet jednym słowem. Jakby siła była jedynym językiem, który rozumieją. Mam wrażenie, że nie są zdolni do artykulacji żadnych dźwięków poza dzikim wrzaskiem, kiedy robią komuś krzywdę. Teraz jest cicho, wydaje mi się że wszyscy dokądś poszli. Rozumiem Gunna, też bym chciał żeby to wszystko się skończyło.
Dzień Dziewiąty
Zostałem sam. Rano przyszli po Amelie, walczyła jak szalona, było trzeba czterech osób żeby wyciągnąć ją na zewnątrz. Przyglądałem się temu w milczeniu. Nie zrobiłem nic żeby ich powstrzymać. Wiem, że już jej nie zobaczę, tak jak nie zobaczę już Uwe, Petera czy Roberta. Wiem, że do końca życia będę oglądał wyprane z emocji twarze dzikusów i ich wielkie czarne źrenice, rozszerzone od nieznanego mi narkotyku. Zastanawiam się kiedy przyjdą po mnie, czy działają według jakiegoś porządku, czy też robią to na co przyjdzie im ochota. Gdzie mnie zabiorą i co mi tam zrobią? Przecież mogą mnie zatłuc w celi, po co mają się fatygować i prowadzić mnie w jakieś inne miejsce? Czas pokaże. Czasu mam pod dostatkiem. Mogę tylko czekać.
Dzień Piętnasty
Znowu jestem w swojej celi. Przyszli po mnie rano. Nie stawiałem oporu. Czekałem, aż po mnie przyjdą. Zaprowadzili mnie na arenę. Wykopaną w ziemi dziurę, którą otaczał tłum rozwrzeszczanych bachorów. Przyglądałem się im przez chwilę, chłopcy i dziewczyny nie starsze niż siedemnaście-osiemnaście lat. Nadzy jak ich bóg stworzył. Ich ciała zdobiły różnobarwne tatuaże. Przywodzili na myśl gwarne kolorowe ptactwo, które obsiadło brzegi areny i gałęzie pobliskich drzew. Byli niemalże uroczy. Spośród kakofonii dźwięków wyłapywałem pojedyncze angielskie słowa. Nagle gwar ucichł, a na podeście stojącym naprzeciw areny pojawił się starszy mężczyzna ubrany w czerwoną szatę. W dłoniach trzymał purpurowy kwiat, podobizna kwiatu była wyhaftowane złotą nicią na czerwonej szacie. Kapłan zaczekał, aż zapadnie całkowita cisza a potem zaczął przemawiać. Jak żyję nie słyszałem takich bzdur. Dziękował drzewu wiedzy i jego owocom (wnioskuję, że trzymany przez niego kwiat pochodził właśnie z rzeczonego drzewa), mówił iż należy podążać za naukami drzewa i słuchać swoich instynktów, wyklinał też na grzeszników, którzy utracili więź z naturą i niszczą pradawny porządek świata (zgaduję, że miał na myśli nas). Następnie skazał mnie na próbę walki. Moim przeciwnikiem był wyrostek, którego często widziałem pod naszą celą. Każdy z nas dostał po rytualnym, ozdobnym nożu. Gówniarz był szybki i zwinny. Wrzeszczał jak opętany wymachując swoim ostrzem. Na jego twarzy rysował się pusta agresja, w rozszerzonych źrenicach płonęła żądza mordu. Wbiłem mu nóż w gardło. Jeszcze nigdy nie czułem się tak dobrze.
Dzień Dwudziesty Ósmy
Stałem się lokalną atrakcją. Co kilka dni wyprowadzają mnie na arenę, gdzie zabijam kolejnego dzieciaka. Wielki Ojciec zabronił ze mną rozmawiać, więc dzieciaki robią to po kryjomu. Zazwyczaj są to wojownicy i wojowniczki odgrażający się, że utną mi łeb na arenie. Z tego co wiem, do zabicia mnie ustawiła się całkiem pokaźna kolejka. Kilku było naprawdę blisko. Dziewczyna z wytatuowanymi skrzydłami sowy, odcięła mi ucho i dwa palce. Chłopak, którego plecy przyozdabiał księżyc w pełni, omal nie wypruł mi serca. Pewnego dnia zabraknie mi szczęścia. Oczywiście mam też swoich fanów, czasami pod moją cele zakrada się trzynastoletnia Sara i gapi się na mnie przez kilka minut. Jest to jedyna dzikuska, która zdradziła mi swoje imię, powiedział że ma je po mamie. Kiedy zacząłem ją wypytywać o matkę uciekła. Na razie nie chce ze mną rozmawiać, widać byłem zbyt wścibski.
Dzień Czterdziesty Drugi
Dzisiaj w nocy uciekam. Planowałem to od tygodnia. Dzikusy chcą mnie pokonać w walce, dlatego karmią mnie w miarę dobrze i zapewniają względną wygodę. Mam nawet dmuchany materac, nie wiem skąd go wzięli, ale głęboko w dżungli to prawdziwy skarb. Oczywiście z celi wyprowadzają mnie tylko na arenę, więc nie miałem okazji by dokładniej poznać ich obozowisko. Jednak przez ostatni tydzień odkładałem zapasy i wypytywałem małą Sarę o najbliższą okolicę. Wiem, że jeżeli udam się na wschód powinienem dotrzeć do rzeki. Dalej wystarczy iść zgodnie z nurtem. Kilka tygodni temu byłem bliski załamania, jednak teraz ciężko mi ukryć jak bardzo jestem podekscytowany myślą o ucieczce. Z niecierpliwością czekam, aż zapadnie zmrok. W nocy, kiedy wszyscy zasną, Sara jak zwykle podejdzie pod moją celę. Będzie miała ze sobą mały nożyk, który pozwala jej czuć się przy mnie bezpiecznie. Jak zwykle zacznę jej opowiadać o cudach jakie przywiozła ze sobą Unii, a kiedy uśpię jej czujność, ukręcę jej kark, a przy pomocy małego nożyka otworzę zamek w mojej celi. To bardzo prosty zamek, powinienem sobie z nim poradzić w niecałe pięć minut. Wypełnię wolę drzewa wielki ojcze. Pozwolę żeby prowadził mnie instynkt.
Odnalezienie dziennika sierżanta Whitmana odbiło się szerokim echem we wszystkich koloniach na Februusie. Skolonizowana przed dwoma laty planeta ciągle kryła wiele tajemnic przed ziemskimi osadnikami, dlatego też każda wzmianka o dalekich rubieżach koloni budziła powszechne zainteresowanie. Szczególne zdziwienie wśród osadników wywołał fakt, że tym razem zagrożenie nie pochodziło ze strony nieznanych organizmów zamieszkujących Februusa, a samych ludzi. Rząd Unii szybko zaczął podważać prawdziwość dziennika Whitmana, twierdząc że jest to materiał propagandowy mający ośmieszyć oraz oczernić unijne siły zbrojne. Komisarz do spraw zbrojnych Unii Henry Frost twierdził, że nie jest możliwym aby oddział wyszkolonych żołnierzy został pobity przez bandę dzieciaków uzbrojonych w ogniskowe kijki, haniebną nazwał też próbę wmówieni opinii publicznej, że na kartach dziennika sierżant Whitman przyznaje się do dzieciobójstwa. Szereg ekspertów obalił możliwość założenia niezależnej osady głęboko w Delcie Ranu, która jest jednym z najbardziej niebezpiecznych obszarów na całym Februusie. Faktem jest, że barka rzeczna pod dowództwem Emmy Jeffers nie powróciła z misji, jednak nigdy nie znaleziono żadnych dowodów mogących potwierdzić, iż zaginięcie barki były zamieszane osoby trzecie. Tyle o oficjalnym stanowisku Unii. W późniejszych latach pojawiały się doniesienia o kontaktach z ,,dzikusami” zamieszkującymi Deltę Ranu, pojawiło się nawet kilka nagrań przedstawiających zaginione plemię, jednak jak stwierdziła rzeczniczka prasowa rządu Unii Patti Pike ,,Każdy może się rozebrać, stanąć nad brzegiem rzeki i pomachać kijem”. Jedynym twardym dowodem w tej sprawie było odnalezienie statku ,,Łzy Niobe”, na pokładzie którego podróżowało radykalne ugrupowanie religijne na którego czele stał Thot? … Długo uważano, że statek z którym utracono kontakt w momencie lądowanie na Februusie rozbił się, jednak odnaleziony w Delcie Ranu wahadłowiec był w dobrym stanie. W jego wnętrzu znaleziono wiele ludzkich szczątek, oraz liczne ślady wskazujące na rytualne samobójstwo. Jednak liczba zwłok nie odpowiadała liczbie pasażerów . Według niepotwierdzonych informacji wśród ofiar religijnego szaleństwa brakowało wielebnego Thota? … oraz wszystkich dzieci między ósmym i czternastym rokiem życia.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
 |
|
 |
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Maciek
Dołączył: 18 Paź 2012
Posty: 225
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 9 razy Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Czw 20:11, 26 Lut 2015 Temat postu: |
|
|
Przesadziłeś czytam i podziwiam
Ciekawa fabuła, dobrze ucięte, dużo możliwości ogrania,
Dużo pracy.
Jak dla mnie tekst prosto do podręcznika.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
 |
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Gary
Dołączył: 09 Paź 2012
Posty: 255
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 14 razy Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Ziemia
|
Wysłany: Pią 18:29, 27 Lut 2015 Temat postu: |
|
|
Brawa i ukłony dla naszego głównego pisarza.
Pytanko formalne: Czy Łzy Niobe były statkiem Unijnym? Jeśli tak na co wskazują elementy języka angielskiego w plemieniu to statek ten nie mógł być wahadłowcem a ziarnem. Chyba że pochodził z prywatnej fundacji to już inna bajka.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
 |
|
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach
|
fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
|